Gdy tylko się urodziłem rodzice mnie porzucili. Ze względu na wygląd.
Wychował mnie łoś imieniem Dzium-dzio. Był szalony, roztrzepany ale i mądry. Tak, tak. Czasem miał przebłyski inteligencji. Dzięki niemu poznałem swoje moce. Razem z nim gdy miałem 3 lata wróciłem do domu. Pozabijałem rodzinę z bicza tęczy. Tak tęczy. Ale ja nie kucyk MLP! Potem wracałem z łosiem kiedy nagle wpadłem pot koła samochodu. Byłem rozjechany na jezdni. Wstałem i popatrzyłem na łapy. Jakimś cudem przywróciłem się do życia. - Jesteś mój mały gotów alby żyć samotnie. Ja ci nie jestem potrzebny.- Odparł Dzium-dzio i odszedł w las. Poczułem się samotny. Po roku poszukiwań i gonitwie za szaleństwem. Spotkałem waderę. Była fioletowa. - Witaj jestem Glimmer. A ty? - Jestem Life. Color Life. - Spoko. Może chcesz dołączyć do watahy? - Ja?! Nie. Szukam jakiejś przygody. W której będzie wadera tak szalona jak ja. Potem będziemy razem. I na końcu będe miał swoje małe słodkie.... - Szczeniaki.- Dokończyła Glimmer. - Nie. ciasteczka! Tony ciasteczek po napadzie na ludzi! - Aha....no jak zmienisz zdanie to zapraszamy. - A u was są jakieś ładne wadery?- Spytałem - No tak. Tony pięknych. - A to idę z tobą. Glimmer przedstawiła mi watahę. Pokazała okolice i na końcu dała jaskinię. - Tylko się nie wygłupiaj i bądź spokojny. - Ta jest alfo!- Odparłem. |
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.